Źle się dzieje w MPK
Pierwsze informacje o powakacyjnych cięciach kursów autobusów MPK pojawiły się 17 sierpnia – dotarł do nich i je upublicznił Jacek Mosakowski z Platformy Komunikacyjnej Krakowa, prowadzący bloga o krakowskiej komunikacji miejskiej. Niepokojące wiadomości Mosakowskiego potwierdził wydany tydzień później komunikat Zarządu Transportu Publicznego. A po wakacjach zmian doświadczyli już pasażerowie. I w wielu częściach Krakowa zaczął się komunikacyjny armageddon.
Lepiej wcale niż późno?
Gromy posypały się ze strony mieszkańców nie tylko na MPK, ale także na ZTP. A to dlatego, że jednostka próbowała zmiany rozkładów tłumaczyć w absurdalny sposób: zlikwidowane albo skrócone zostaną te linie, na których są największe opóźnienia. Pasażerowie więc nie muszą już czekać na przystanku na opóźnione autobusy, bo te nie przyjadą w ogóle. Jednak prawdziwa przyczyna była (i jest) zupełnie inna. MPK już od jakiegoś czasu boryka się z problemami kadrowymi, a to, co stało się na początku września, jest efektem wielomiesięcznego bagatelizowania tej sprawy przez Jacka Majchrowskiego i ZTP.
Zignorowany alarm
Dokładnie rok przed ogłoszeniem cięć rozkładowych przez ZTP, 24 sierpnia 2021 roku, radny Łukasz Gibała napisał do Jacka Majchrowskiego interpelację w sprawie „warunków pracy w MPK S.A.”. Przyczyną były sygnały od zatrudnionych w tej miejskiej spółce kierowców – o tym, że warunki pracy są fatalne, bez uzasadnienia dostają kary finansowe, często nie mają nawet możliwości skorzystania z przysługującej im przerwy na posiłek. Zdaniem Gibały to właśnie było już wtedy przyczyną braków kadrowych. „Liczba prowadzących pojazdy jest wystarczająca, aby zapewnić oczekiwaną przez Gminę Miejską Kraków obsługę komunikacyjną i nie stanowi ograniczenia dla dalszego rozwoju transportu w Krakowie i aglomeracji krakowskiej, wynikającego z uruchamiania nowych linii i połączeń oraz zwiększania częstotliwości kursów” – odpisał Majchrowski. Dodał także, że zarząd MPK dba o pracowników, a w pandemii wyposażył ich nawet w maseczki i środki dezynfekujące. Jednym słowem: problemu nie ma i wszystko jest w najlepszym porządku.
230 godzin miesięcznie
Kolejną interpelację w tej samej sprawie Gibała napisał w maju bieżącego roku. Traf chciał, że kilka dni później do lokalnych mediów trafił anonimowy list od pracowników MPK – i sprawa stała się już głośna. Anonim dotyczył przede wszystkim braków kadrowych, wskutek których kierowcy pracują ponad miarę – nawet 230 godzin za kierownicą miesięcznie (dla porównania, normalny „etatowy” miesiąc to dla większości z nas średnio niespełna 170 godzin roboczych) i w związku z tym są przemęczeni. Jak to możliwe? Okazuje się, że połowa prowadzących pojazdy nie pracuje na podstawie umów o pracę, a na zasadach ajenckich. Działa to tak, że kierowcy przechodzą na samozatrudnienie, a potem podpisywane są z nimi umowy cywilno-prawne. Jaka to korzyść dla spółki? Ano taka, że może być więcej nadgodzin, a do tego ajenta łatwiej zwolnić. Z drugiej strony, MPK na jednego kierowcę przeznacza tę samą kwotę, niezależnie od formy współpracy. Samozatrudniony dostaje więc na rękę więcej, niż gdyby miał umowę o pracę. W dobie rosnących cen i gigantycznych rat kredytów trudno się dziwić, że kierowcy decydują się na taką formę współpracy – i że zgadzają się na nadgodziny.
Zakłamywanie rzeczywistości
Po medialnym nagłośnieniu problemu temat podjęła Komisja Rewizyjna w radzie miasta. Zażądała od Jacka Majchrowskiego przedstawienia informacji o sytuacji w miejskiej spółce. Ta nadeszła na początku sierpnia. Dokument był bardzo obszerny, niewiele jednak z niego wynikało. Stan zatrudnienia jest podobny jak przed rokiem, a prowadzący pojazdy w lipcu dostali podwyżkę. Nie dodano, że było to 200 zł brutto, wynegocjowane przez pracowników rok wcześniej. Temat problemów MPK rozpoczął pierwszą powakacyjną sesję rady miasta 31 sierpnia. Wniosek, żeby prezydent przedstawił informację w tej sprawie, złożył wówczas m.in. klub Kraków dla Mieszkańców. Krytyka pod adresem prezesa MPK, Rafała Świerczyńskiego, posypała się z wszystkich stron. Ten twierdził, że przyczyną problemów kadrowych jest kryzys, wojna w Ukrainie i zmiany podatkowe. Taki argument nie przekonał jednak nawet wiceprezydenta Andrzeja Kuliga, który słusznie zauważył, że drugi krakowski przewoźnik, prywatna firma Mobilis, która obsługuje część krakowskiej komunikacji miejskiej, jakoś nie ma problemu z brakiem kierowców, mimo że płaci im mniej niż MPK. Dyskusja zakończyła się zapewnieniem, że od października sytuacja wróci do normy, a rozkłady jazdy – do stanu sprzed wakacji. Prezes Świerczyński nie omieszkał przy okazji zarzucić radnym, że ich wypowiedzi nie są merytoryczne.
Co dalej?
Pod koniec września ogłoszono „wzmocnienia” komunikacji miejskiej od października, jednak rozkłady wcale nie wróciły do obiecywanego stanu sprzed wakacji. Trudno o optymizm, słysząc głosy kierowców MPK. W zajezdniach wciąż brakuje ludzi do pracy. Ci, którzy wciąż jeżdżą autobusami i tramwajami, nie kryją oburzenia zachowaniem Rafała Świerczyńskiego. W ostatnim numerze firmowej gazetki „Przewoźnik krakowski” udzielił obszernego wywiadu swojemu własnemu rzecznikowi prasowemu. Na pytanie o „pojawiające się niekorzystne dla MPK informacje” odparł: „Wszystkie zarzuty jakie podniesiono w tych publikacjach są nieprawdziwe. (…) W większości zarzuty pochodzą od zwolnionych za alkohol, agresję oraz narkotyki”. Obecnym pracownikom pogroził także palcem: „Cieszę się, że nasi pracownicy nie dali się sprowokować, ponieważ skutki ewentualnych działań tylko ograniczyłyby możliwość podwyżek w kolejnym roku”. Trudno się dziwić, że żaden z nich nie odważył się opowiedzieć o warunkach pracy pod swoim nazwiskiem. Coraz częściej pojawiają się głosy, że Majchrowski powinien zdymisjonować prezesa Świerczyńskiego. Nie jest tajemnicą, że chciał tego nawet wiceprezydent Kulig, który nie daje wary zapewnieniom, że w październiku problemy się skończą. Ale Jacek Majchrowski słynie z tego, że nie zwalnia swoich ludzi. To, dlaczego tak jest, to już temat na osobny artykuł.
Na deser
Całej sprawie pikanterii dodaje fakt, że – jak poinformował na początku roku Portal Samorządowy – Rafał Świerczyński jest najlepiej w kraju zarabiającym prezesem miejskiej spółki komunikacyjnej. Zarabia 33 tys. zł brutto miesięcznie. Dla porównania miesięczne wynagrodzenie jego warszawskiego odpowiednika jest o prawie 10 tys. zł mniejsze. Najbardziej finansowo docenianym w Polsce dyrektorem zarządu transportu jest z kolei Łukasz Franek, dyrektor krakowskiego ZTP (15,5 tys. zł miesięcznie). Szkoda, że Kraków jest najlepszy tylko w tej konkurencji.