O krakowskim rzemiośle #16: pracownia witraży Krzysztofa Małoty

Dobre praktyki
18.07.2024

Krzysztof Małota to kolejny z krakowskich rzemieślników, u którego mogliśmy niedawno gościć. Pan Krzysztof jest właścicielem pracowni witraży „Boo-Kaa Design”, znajdującej się w kamienicy przy al. Słowackiego 38. Wcześniej przez długi czas pracownia mieściła się na Bielanach. Rzemieślnik wykonuje witraże techniką Tiffany’ego, a więc taką, która pozwala na wykonywanie drobniejszych produktów przy zachowaniu dużej precyzji. Jak sam przyznaje, zawód witrażysty wymaga cierpliwości i zachowania dobrej techniki. Praca jednak, mimo że żmudna, jest dla niego przyjemnością. Pan Krzysztof stał się bohaterem kolejnego artykułu zrealizowanego w ramach naszego cyklu „O krakowskim rzemiośle”. Tym razem przedstawiamy go w formie wywiadu przeprowadzonego przez dr Zofię Smolarską – badaczkę teatru i rzemiosła, pracującą w Instytucie Sztuki PAN. To rozmowa o technice, etapach produkcji, ale też trudach prowadzenia pracowni.

Zofia Smolarska: Od kiedy działacie pod tym adresem?

Krzysztof Małota: Już z sześć lat. Wcześniej byliśmy tu blisko pod numerem 44 w bramie. A jeszcze wcześniej bardzo długo mieliśmy pracownię na Bielanach, bo tam mieszkaliśmy. Potem przeprowadziliśmy się do centrum i kiedy pojawił się lokal do wynajęcia, wzięliśmy udział w przetargu.

ZS: Tutaj jest lepiej czy na Bielanach?

KM: Wszędzie są plusy i minusy. Tam było spokojniej, bo na uboczu, więc cicho, przyjemnie. A tutaj jest spory ruch samochodowy ale też i więcej ludzi. Przechodzą obok nas w drodze do pracy czy do domu i wstępują po drobiazgi lub popatrzeć z ciekawości. Natomiast na Bielanach mieliśmy dużą pracownię w garażu, więc nie trzeba było czynszu płacić, a teraz już trzeba.

ZS: A dlaczego do witrażu konieczna jest osobna pracownia? Ze względu na opary z lutowania?

KM: To raz, po drugie trzeba mieć wielki stół, gdzie tnie się szkło. Przywozimy je w takich dużych taflach, więc żeby je składować też potrzebne jest miejsce. Tego ciętego szkła jest wszędzie pełno, więc musi być osobne pomieszczenie dla bezpieczeństwa. A kiedy się je szlifuje szlifierką, to jest z kolei spory hałas, który przeszkadzałby pozostałym domownikom.

ZS: Kraków ma szczytne tradycje w witrażu artystycznym i wydaje się idealnym miastem dla takiej branży. Nawet w tej okolicy jest kilka innych pracowni witrażu. Jesteście dla siebie konkurencją?

KM: Konkurencją to nie, bo każdy się w czymś innym specjalizuje. Jedni w witrażach sakralnych, drudzy w dużych formach artystycznych, tak jak Pracownia i Muzeum Witrażu, gdzie robią witraże na podstawie kartonów Wyspiańskiego.

ZS: Tuż za ścianą są natomiast dwie pracownie w innych branżach – szewc i krawcowa. Czy myśleliście o jakiejś współpracy, naganianiu sobie nawzajem klientów?

KM: Jeszcze nie, ale jak ktoś znajomy wspomni o butach, to mówię, że tu koło mnie jest Sójka Szewska. Na jej stronie FB widziałem, że pan Piotr robi cuda z butów.

ZS: To prawda. Z kolei przeglądając Waszą stronę Facebookową i zdjęcia Waszych realizacji, zdziwiłam się, jak wiele funkcji może pełnić witraż. Może być elementem dekoracyjnym w drzwiach, ramą lustra, blatem stolika, lampionem, kloszem lampy, można robić z niego nawet biżuterię…

KM: Faktycznie próbowaliśmy przez chwilę robić biżuterię, ale to się okazało zbyt delikatne do codziennego noszenia.

ZS: A witraż w drzwiach się sprawdza, czy trzeba bardzo ostrożnie takie drzwi zamykać?

KM: Raczej się nie zbije, ale jak ktoś mocno trzaśnie drzwiami, to każda szyba poleci. Albo jak jest wielka wichura i powstanie przeciąg. U nas w domu tak się właśnie stało. Ale nie ma kiedy tych drzwi naprawić, bo na razie nie ma czasu.

ZS: Czyli nie narzekacie na brak zleceń, szczególnie teraz w okresie Świąt? (w tym okresie realizowany był wywiad – przyp. red.)

KM: Teraz drobiazgów do zrobienia jest faktycznie więcej, bo w sklepach chcą sprzedawać witrażowe choinki, szopki, aniołki.

ZS: Czy w Waszej pracowni robicie witraże na zamówienie według projektu klienta, czy sami wymyślacie wzory?

KM: Robimy i gotowe, i na zamówienie. W większości mamy stałych klientów – małe galerie, czyli sklepy z rękodziełem. I dla nich robimy sporo małych form. Można też przynieść własny projekt albo zlecić nam zrobienie projektu. Wtedy mówi się, co się mniej więcej chce, a my staramy się to odzwierciedlić na projekcie.

ZS: Na czym polega ta technika? Czy to szkło jest barwione tutaj czy już wytapiane takie kolorowe?

KM: To jest szkło wytapiane w hucie szkła i tam jest barwione. A my z niego wykonujemy witraże techniką Tiffany’ego.

ZS: Z czego wynika wybór tej techniki?

KM: Można nią robić drobniejsze rzeczy, działać precyzyjniej.

ZS: A jak poznać, czy witraż jest robiony tą czy inną techniką?

KM: My wycinamy kawałki z dużej tafli szkła, następnie na szlifierce szlifujemy każdy kawałeczek, żeby grzbiety były gładkie i żeby po oklejeniu taśmą miedzianą idealnie pasowały do siebie. Potem tę taśmę miedzianą lutuje się cyną, czyli łączy kawałki szkła na stałe. Na końcu myje się witraż, patynuje się go oraz poleruje. Technika tradycyjna wygląda natomiast tak, że wkłada się kawałki szkła do profilu ołowianego i zaklepuje się je, a tylko miejscami łączenia lutuje się i uszczelnia kitem witrażowym.

ZS: W jaki sposób decydujecie o tym, z ilu kawałków szkła i z jakich kształtów ma powstać dany obraz?

KM: Trochę spontanicznie, a trochę jest to podyktowane ograniczeniami technicznymi. Pewnych kształtów nie da się wyciąć ze szkła, np. kątów prostych, bo szkło pęknie, więc na przykład kwadrat trzeba składać z kilku kawałków.

ZS:  A skąd Pan to wie? Gdzie się Pan uczył fachu?

KM: Witrażu uczyłem się od mojej ówczesnej dziewczyny, a dzisiaj żony, a ona z kolei nauczyła się wcześniej od swojej mamy, która prowadziła tę pracownię przede mną i jako pierwsza w rodzinie umiała wykonywać witraże. Moja teściowa skończyła wcześniej studia techniczne, ale hobbistycznie malowała witraże na szybach, czyli pseudo-witraże, konturówką i specjalnymi farbkami. W pewnym momencie zapisała się na kurs u artystki, która robiła prawdziwe witraże. Potem teściowa otworzyła własną pracownię. To było pod koniec lat 90. i od tamtego czasu pracownia istnieje. Ja całe życie coś bazgrałem, fotografowałem, mam dyplom fotografii atelierowej, także dość łatwo mi to przyszło. To zresztą nie jest specjalna filozofia, ale nie każdy potrafi działać ze szkłem.

ZS: To jakie predyspozycje warto mieć do tego zawodu?

KM: Cierpliwość, bo trzeba często poprawiać, dopasowywać. Po drugie zdolności manualne. Na początku zużywa się dużo plastrów, bo łatwo się pociąć szkłem. Do dzisiaj mamy plastry w pracowni, ale już dawno nie było żadnego wypadku.

ZS: A umiejętności techniczne są istotne?

KM: Na pewno. Kiedy się robi lampę, to trzeba umieć ją najpierw wymierzyć, przemyśleć mocowania, wzmocnienia, zawieszki. Przydaje się też wyobraźnia przestrzenna, bo trzeba wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała całość po złożeniu wszystkich elementów. Trzeba czuć, że to tak właśnie musi być.

ZS: A który etap pracy jest najprzyjemniejszy?

KM: Oczywiście, że jak coś już jest gotowe i klient mówi, że się nie spodziewał, że to będzie takie fajne, to jest przyjemnie. Poza tym to jest w ogóle przyjemna praca. Żmudna, ale przyjemna. Trudno jednak jest się z tego utrzymać w takiej niewielkiej pracowni, więc na życie zarabiam w innej pracy. Jest to dla mnie forma relaksu i odpoczynek. Ciężko nazwać to pracą.

ZS: Czy miasto jakkolwiek Was wspomaga?

KM: Tak, ze względu na uprawianie ginącego zawodu mamy zniżkę na podatek od najmu lokalu. Poza tym mamy reklamę w oknie pracowni, na której zarabiamy i dzięki temu mamy na czynsz.

ZS: Co miasto mogłoby jeszcze zrobić, żeby takie pracownie mogły nie tylko istnieć ale i się rozwijać?

KM: Miasto mogłoby pozwolić nam brać udział w jakichś wyprzedażach prac, gdzie moglibyśmy wyceniać się wyżej, niż kiedy sprzedajemy witraże pośrednikom. Bywa, że dajemy do galerii rzecz za 12 złotych, a sklep sprzedaje ją potem za trzy razy tyle. To jest bardzo denerwujące, ale tak jest od zawsze.

ZS: Są organizowane różne targi, kiermasze, na których pokazują się rzemieślnicy, ale za stoisko trzeba zapłacić.

KM: I to są spore pieniądze, a my jesteśmy tak małą firmą, że musielibyśmy cały rok produkować tylko z myślą o kiermaszach, żeby nam się taka opłata zwróciła. Mam wrażenie, że na takich targach wystawiają się bardziej handlowcy niż wytwórcy. Chyba że ma się pracownię, w której zatrudnia się sztab ludzi.

ZS: A gdyby chciał Pan zachęcić młodzież do tego zawodu, to co by Pan o nim powiedział?

KM: Super jest to, że można sobie coś wymyśleć, np. szopeczkę, choineczkę, anioła, i zrobić ze szkła takie, jakie się chce. Czyli człowiek siedzi, myśli, potem realizuje i efekt jest taki, jakiego się oczekuje.

ZS: Czyli że można samemu przeprowadzić całość od A do Z: od własnego pomysłu do efektu końcowego?

KM: Tak i to jest nietuzinkowe, bo właściwie nie ma dwóch jednakowych witraży. Owszem, jeżeli się robi według szablonu, to one mogą być bardzo podobne, ale też niekoniecznie jednakowe, wiele zależy od wyboru szkła. Jeśli wybieramy charakterystyczne tafle szkła ze smugami, to każdy wycięty kawałek będzie miał nieco inne zabarwienie. Każdy nasz anioł jest więc inny, cięty indywidualnie.

ZS: Czy szkło używane do witraży to takie samo, jak to butelkowe?

KM: To jest specjalne szkło witrażowe. Musi to być szkło odpowiednio wytrzymałe, musi dać się ciąć, być odporne na mrozy i wysokie temperatury. Nie z każdego szkła da się zrobić witraż. Poza tym ono jest od razu barwione w hucie, tafle mają różne faktury. Obecnie rodzajów szkła witrażowego jest mnóstwo, aż trudno wybrać.

ZS: Cena wyrobu zależy pewnie także od wyboru szkła?

KM: Tak. Jest szkło droższe i tańsze, ale obecnie każdy rodzaj szkła drożeje, co widzimy za każdą naszą wizytą w hurtowni. Na południu jest tylko jedna hurtownia w Sosnowcu, do której jeździmy już ćwierć wieku. Sprowadzają szkło ze Stanów, Chin, Niemiec, Meksyku. Są jeszcze hurtownie w Warszawie i Poznaniu.

ZS: A Polska też produkuje szkło witrażowe?

KM: Jest huta na przykład w Jaśle, ale ceny polskiego szkła są porównywalne z tymi sprowadzanymi ze świata.

ZS: A naprawiacie także stare witraże?

KM: Tak, wyciąga się pęknięty element i wstawia nowy. Ale to przeważanie wtedy, kiedy witraż był robiony techniką Tiffany’ego.

ZS: Po czym poznać profesjonalnie wykonany witraż?

KM: Przede wszystkim po lutach, czyli łączeniach. Od razu widać, jeśli witraż jest fatalnie zlutowany, czyli na przykład lutowanie jest nierówne, niewypukłe. Ale nie każdy się temu przygląda. Klient zwraca uwagę przede wszystkim na kolorowe szkiełka, patrzy na całość.

ZS: A czy lutowanie ma też aspekt estetyczny?

KM: Tak, my na przykład często robimy je w patynie, ale niektórzy zostawiają kolor biały, nie patynując cyny. My też kiedyś robiliśmy białe, ale te anioły w miedzianej oprawie wyglądają najładniej.

ZS: Macie wyjątkowy stosunek do tych aniołów.

KM: Zaczęliśmy działalność właśnie od produkcji aniołów i nasze anioły były wtedy, w 2000 roku, pierwszymi witrażowymi aniołami w Krakowie. A potem nagle pojawiły się wszędzie. Kiedyś jeszcze w Wigilię donosiliśmy do Sukiennic małe aniołki. I nadal można nas kupić w Sukiennicach, na zewnątrz od strony Szewskiej, w pierwszym sklepie po lewej stronie. Na szybie wiszą anioły i to od 25 lat są nasze anioły.

ZS: Serdecznie dziękuję za gościnę i rozmowę.

Zofia Smolarska – doktora nauk o sztuce, badaczka teatru i rzemiosła, pracuje w Instytucie Sztuki PAN, autorka publikacji na temat związków sztuki, rzemiosła i ekologii.

Zainteresowanych zleceniem wykonania lub naprawy witrażu zachęcamy do odwiedzenia pracowni Krzysztofa Małoty „Boo-Kaa Design” (al. Słowackiego 38) lub kontaktu telefonicznego – 600 636 253. Odsyłamy również na Facebooka pracowni.

Na koniec chcielibyśmy podziękować Zofii – za przeprowadzenie i nadesłanie wywiadu – oraz Panu Krzysztofowi – za serdeczne przyjęcie, miłą rozmowę i prezentację rzemiosła. Było nam bardzo miło u Pana gościć.