O krakowskim rzemiośle #2: pracownia czapek Józefa Chorążego
Ulica Krakowska 35a. Na dziedzińcu zabytkowej kamienicy, położonej naprzeciw placu Wolnica, znajduje się niski, parterowy budynek z kilkoma punktami handlowo-usługowymi. Wśród nich prawdziwa perełka – pracownia czapek i kapeluszy prowadzona przez Józefa Chorążego. Rzemieślnik nakryciami głowy zajmuje się od ponad 35 lat. Pod Wawelem nie znajdziemy drugiej takiej pracowni. Pan Józef jest ostatnim w Krakowie przedstawicielem ginącego już rzemiosła, jakim jest czapnictwo. To drugi z bohaterów naszego nowego cyklu „O krakowskim rzemiośle”.
Niewielki salon Pana Józefa wypełniony jest setkami różnego rodzaju czapek i kapeluszy. Na półkach znajdziemy m.in. królujące dziś kaszkiety klinowe i angielskie, ale też patrolówki, narciarki czy alpejki. Sięgając wzrokiem nieco wyżej napotkamy czapki mundurowe, studenckie oraz repliki dla grup rekonstrukcyjnych. Mogłoby ich nie być, gdyby nie zbieg okoliczności sprzed kilku dekad. Pan Józef jest bowiem z wykształcenia mechanikiem urządzeń chłodniczych i to właśnie z tym zawodem wiązał swoją przyszłość. Wtedy jednak poznał swoją przyszłą żonę – Bożenę, pochodzącą ze słynnej rodziny czapników. Świadczą o tym wiszące do dziś na ścianach pracowni dyplomy mistrzowskie jej przodków.
Mistrzowie Kozłowscy, czyli o rodzinnych tradycjach
– Kontynuuję tradycje rodzinne, co prawda nie w prostej linii, bo w rodzinę czapników się wżeniłem. Przodkowie, a konkretniej dziadek żony zaczynał w Krakowie w latach 20. XX wieku przy ul. Starowiślnej. Później zakład przejął mój teść, a więc syn właściciela. Pracowała u niego moja żona – Bożena, która może pochwalić się w tym zawodzie dyplomem czeladniczym. Kiedy jednak pojawiły się dzieci, teść oznajmił, że musi kogoś znaleźć do pracy na miejsce córki. Wówczas zgodziłem się, aby przyuczył mnie do tego zawodu. To był 1987 rok. Pracownia mieściła się wówczas przy ul. Krakowskiej 44.
– Kiedy zaczynałem uczyć się tego zawodu to w Krakowie były jeszcze takie nazwiska jak Kurzydło, u którego zdawałem egzamin, Stryszowska, Frydel, Krajewski, Sowa, Nowakowski czy brat mojego teścia – Adam Kozłowski. Łącznie kilku, może kilkunastu czapników. Jeszcze wcześniej, bo w latach 60. i 70., tylko u mojego teścia pracowało dziesięciu pracowników. Po wojnie funkcjonował nawet osobny cech kapeluszników i czapników. Od tego czasu dużo się jednak zmieniło. W tej chwili jestem jedynym czapnikiem w Krakowie, a moim cechem jest cech krawców i zawodów pokrewnych. Tylko tam udało się mnie „przykleić”.
– Od 1990 roku, a więc od ponad 30 lat, prowadzę działalność w pojedynkę w pracowni przy ul. Krakowskiej 35a. Początki, jak to początki, były trudne. Trzeba się było w ten zawód wprawiać. Tym bardziej, że były to lata przełomu. W rzemiośle zresztą nigdy nie ma łatwo – żeby coś sprzedać, trzeba to najpierw samemu zrobić. To nie jest tak, że jadę z rana do hurtowni i przed południem mam cały sklep towaru.
Mimo faktu, że czapnictwo jest ginącym już zawodem, Pan Józef na brak pracy nie narzeka. Przez ponad trzy dekady działalności rzemieślnik zbudował nie tylko własną markę, będącą kontynuacją ponad stuletniej, rodzinnej tradycji, ale też zaufanie wielu klientów, którzy chętnie powracają do jego pracowni. Przez cały ten czas w salonie zbyt wiele się nie zmieniło, co tylko wzmacnia jej rzemieślniczy charakter. Wśród wielu dostępnych czapek najwięcej jest tych cywilnych, uniwersalnych – o różnym fasonie i kolorystyce. Pytamy Pana Józefa o to, czy w czapnictwie mamy do czynienia z modą i które z czapek wybierane są najchętniej.
„Peaky Blinders”, czyli o królujących kaszkietach
– W moim rzemiośle, podobnie jak w wielu innych, są pewne trendy. Jestem jednak zdania, że w nakryciach głowy nie może być mody. Czapki powinno dobierać się do wyglądu twarzy. Inaczej wyglądają na półce, inaczej na zdjęciu, inaczej na mojej głowie, a jeszcze inaczej u kogoś. Mam wrażenie, że nie ma takich twarzy, do których nie pasowałaby żadna czapka. Do niektórych trzeba się po prostu przyzwyczaić – szczególnie na jesień, kiedy wcześniej chodzimy przez kilka miesięcy bez czapki, nagle przychodzi zimno i wtedy wszystko, czym nakryjemy głowę wydaje się nam dziwne.
– W tym momencie królują kaszkiety. Szczególnie te, które wypromował znany angielski serial „Peaky Blinders”. Miał on na tyle duże oddziaływanie, że zarówno w tamtym, jak i w tym roku zdarzyli się klienci, którzy zapytali mnie o możliwość wszycia do tych kaszkietów żyletek. Inna sprawa, że kaszkiet sam w sobie jest czapką uniwersalną i można go ubrać zarówno do stroju sportowego, jak i eleganckiego płaszcza.
– Nieco mniejszym zainteresowaniem cieszą się kapelusze. Wydają się być mniej wygodne i bardziej problematyczne w codziennym użytkowaniu. Choć oczywiście mam wielu klientów, którzy ubierają się elegancko na co dzień i nie wyobrażają sobie, aby swojej stylizacji nie wykończyć gustownym kapeluszem.
– Często klienci przynoszą swoje ciuchy – takie, których już nie używają albo kupione za kilka złotych w sklepie z tanią odzieżą – i pytają o możliwość wykonania z nich czapek. Jeśli tylko materiał jest odpowiedni i jest go wystarczająco dużo, nie mam z tym problemu i chętnie takie nakrycie tworzę.
Poza czapkami cywilnymi dostrzegamy na półkach również mniej typowe nakrycia głowy. Zauważamy m.in. czapki legionowe czy wojsk austriackich oraz tradycyjne czapki studenckie. Pan Józef podejmuje się wszystkich zleceń, które jest w stanie zrobić – również tych otrzymywanych od grup rekonstrukcyjnych czy teatrów. Rzemieślnik przyznaje, że każdą czapkę wykonuje z przyjemnością, a skoro ten zawód lubi, to na żadne zamówienie nie narzeka. Pytamy Pana Józefa o czapki mniej uniwersalne, a zamawiane przez konkretne środowiska czy pasjonatów.
Wizyta w muzeum, czyli o odwzorowaniu oryginału
– W ostatnim czasie do łask powracają czapki studenckie. Zwyczaj ich noszenia ma w środowisku akademickim bardzo długą tradycję, którą w pewnym momencie przerwał komunizm. Kilkanaście lat temu na Uniwersytecie Jagiellońskim zainicjowano Bractwo Czapki Studenckiej, które postanowiło przywracać i kultywować wspomnianą ideę. Aktualnie przygotowuję dla nich czapki wydziałowe, przy czym wydziałów jest kilkanaście, a do każdego przypisany jest inny kolor.
– Całkiem niedawno szczególnie popularne stały się również grupy rekonstrukcyjne. Od nich także dostaję dużą liczbę zleceń. Często przygotowuję różnego rodzaju czapki grup austriackich, a także czapki Legionów Piłsudskiego, czyli tzw. maciejówki. Zdarzało się również odwzorowywać nieco bardziej skomplikowane fasony, jak choćby czapkę wojsk Księstwa Warszawskiego czy rogatywkę 1. Pułku Ułanów Legionów Polskich pod dowództwem gen. Władysława Beliny-Prażmowskiego. W momencie, w którym robię konkretną replikę po raz pierwszy, a zdjęcia okazują się być niewystarczające, to staram się odwiedzić muzeum i zobaczyć oryginał tej czapki na własne oczy. W takich sytuacjach znaczenie ma każdy detal.
– Najcięższe w wykonaniu są czapki zamawiane przez teatry. Po pierwsze – trzeba dokładnie odwzorować to, co naszkicuje kostiumolog, po drugie – stosuje się tu tkaniny, które będą odpowiednio współgrać ze światłem. Mam jednak wrażenie, że teatry tworzą coraz mniej sztuk kostiumowych, więc to zapotrzebowanie z każdym rokiem spada.
– Swego czasu przyszedł do mojej pracowni klient, który przyniósł ze sobą starą, rozlatującą się czapkę i poprosił o jej odwzorowanie. Okazało się, że jest to czapka maszynisty metra paryskiego sprzed II wojny światowej. Jak trzymałem tę czapkę w dłoniach, to bałem się z nią cokolwiek zrobić – tak, żeby jej całkowicie nie uszkodzić. Koniec końców udało mi się stworzyć wierną replikę, którą mogę teraz z dumną pokazywać.
Pan Józef wszystkie czapki wykonuje w swoim warsztacie, znajdującym się na zapleczu sklepu. Powstają one przy użyciu podobnych technik, jakie stosowano przed wieloma laty. W pracowni nie dostrzeżemy zbyt wielu nowych technologii, rzemieślnik korzysta główne ze starych maszyn. Wśród nich znajdziemy choćby tradycyjną stebnówkę i ramieniówkę do szycia, czy blisko stuletnie nożyce, miary, ramy i główki, których używali jeszcze przodkowie Kozłowscy. Nakrycia głowy są od podstaw tworzone ręcznie, przy zachowaniu wysokiej precyzji i dbałości o każdy szczegół. We wspomnianym warsztacie Pan Józef opowiada nam o procesie powstawania czapek. Przy okazji wyjaśnia, czemu w jego sklepie nie znajdziemy damskich nakryć głowy.
Tkaniny, podszewki, daszki, czyli o składowych czapki
– Na początku trzeba oczywiście kupić i dobrać odpowiednią tkaninę, podszewki i ewentualne dodatki. Te elementy różnią się w zależności od rodzaju i fasonu konkretnej czapki. Na jesień najczęściej wykorzystywanym materiałem do produkcji jest wełna. W lecie jest to z kolei len i bawełna. Taki materiał trzeba wyrysować i skroić. Do każdego rozmiaru przypada inna forma – tak, aby zachować odpowiednie proporcje. Kolejno następuje proces szycia, a po nim prasowanie. To ostatnie wykonuję podobnie, jak robili to przodkowie jeszcze przed wojną, a więc na starych, drewnianych główkach, gdzie niektóre mają nawet około stu lat i przy użyciu tradycyjnego żelazka. Później taka czapka wysycha na formie, a następnie wypycha się ją gazetami, aby się nie wymięła i zachowała odpowiedni kształt. W niektórych modelach przychodzi jeszcze moment na przyszycie daszka.
– Przygotowanie jednej czapki cywilnej – od podstaw do produktu gotowego – zajmuje mi około dwóch godzin, choć oczywiście różni się to w zależności od zamówienia. Przy rekonstrukcjach ten czas wydłuża się, a zlecenie zajmuje nawet do kilku dni. Jest to więc zajęcie dość czasochłonne. Nigdy tego nie liczyłem, ale przez tyle lat pracy przez moje ręce przeszły tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy czapek.
– Tworzę wyłącznie czapki męskie. Nie byłbym w stanie wykonywać równolegle damskich, ponieważ są one zupełnie inne pod względem kolorystyki i tkanin. Różna jest też sama praca, którą się przy nich wykonuje. Inaczej się niestety nie da. Albo trzymam jedną srokę mocno za ogon, albo żadnej, bo wszystkie uciekną. Zdarzają się jednak sytuacje, w których przychodzi do pracowni kobieta, kupuje teoretycznie męską czapkę i dobrze w niej wygląda. Wszystko jest kwestią indywidualną.
Nasza wizyta powoli dobiega końca. Przed pożegnaniem pytamy Pana Józefa o przyszłość pracowni. Rzemieślnik przyznaje, że na ten moment nie znalazł jeszcze swojego następcy. Mimo to zapewnia, że będzie prowadził salon, dopóki pozwoli mu na to zdrowie. Jak sam podkreśla – to niełatwy kawałek chleba, jednak sprawia mu olbrzymią satysfakcję.
Rzemieślnik – nie biznesmen, czyli o filozofii czapnictwa
– Nie jestem biznesmenem, tylko rzemieślnikiem. Biznesmeni żyją zasadą „dziś kupić, jutro sprzedać, najlepiej dwa razy drożej, pospekulować, a pojutrze mnie nie ma”. Tutaj na takie coś nie ma miejsca.
– Mojej pracy towarzyszy wielka pasja. Zresztą trzeba ją lubić, żeby móc ją wykonywać. Tym bardziej, że nierzadko przychodzę do pracowni o siódmej, ósmej rano i wychodzę z niej po dziesięciu, dwunastu godzinach.
– Cieszy mnie zadowolenie klienta, ale jeszcze bardziej cieszy mnie sam fakt, że mogłem coś dla niego stworzyć. Jeżeli klient jest zadowolony, kupi coś u mnie, to tak naprawdę jest moją chodzącą reklamą, choć za jego pieniądze. Tym bardziej, jeśli później poleci mnie innym. Tak zostałem nauczony przez mojego teścia. Często powtarzał, że oferowany produkt nie może mieć wad. Jeśli coś wystawiasz na półkę, to wszystko ma wyglądać tak, jak powinno.
Zainteresowanych kupnem ręcznie przygotowanych nakryć głowy zachęcamy do odwiedzenia pracowni czapek i kapeluszy Józefa Chorążego, która znajduje się przy ul. Krakowskiej 35a lub do bezpośredniego kontaktu telefonicznego pod numerem 608 282 631. Odsyłamy również na Facebooka oraz Instagrama pracowni.
Na koniec chcielibyśmy podziękować Panu Józefowi – za serdeczne przyjęcie, miłą rozmowę i prezentację rzemiosła. Było nam bardzo miło u Pana gościć.