O krakowskim rzemiośle #4: pracownia szewska Piotra Zarzyckiego
Piotr Zarzycki to kolejny z krakowskich rzemieślników, u którego mogliśmy niedawno gościć. Pan Piotr jest właścicielem pracowni szewskiej „Sójka Szewska”, mieszczącej się w kamienicy przy al. Słowackiego 38. W swojej pracy podejmuje się wielu zleceń, również tych nietypowych, o czym informuje napis na witrynie lokalu. Jak sam przyznaje, dobra szewska robota powinna charakteryzować się nie tylko trwałością, ale też swego rodzaju twórczością, którą dokłada od siebie sam rzemieślnik. Pan Piotr stał się bohaterem kolejnego artykułu zrealizowanego w ramach naszego cyklu „O krakowskim rzemiośle”. Tym razem przedstawiamy go w formie wywiadu przeprowadzonego przez dr Zofię Smolarską – badaczkę teatru i rzemiosła, pracującą w Instytucie Sztuki PAN.
Zofia Smolarska: Czym się dzisiaj zajmowałeś w pracowni? Czy to były jakieś specjalne wyzwania, czy może standardowe zlecenia?
PZ: U mnie wyzwania cały czas przeplatają się ze standardowymi zleceniami. Na przykład dzisiaj kończyłem pomniejszanie butów dla klienta, który opowiedział mi, że doświadczył wiele złego w dzieciństwie w sytuacjach zakupów obuwia i teraz ma wielki problem, żeby je sobie właściwie dobrać. Kupił kilka numerów za duże i trzeba je od środka zmniejszyć. To jest wyzwanie, bo budowanie buta od wewnątrz jest trudne, jeśli chodzi o dostęp. A po drugie, trzeba wiedzieć, jak sobie radzić z człowiekiem, który przychodzi z dużym ładunkiem emocjonalnym. Nie można dać się temu problemowi…
ZS: … temu lękowi…
PZ: …temu lękowi. A samego klienta trzeba trochę uspokoić i kwestię buta rozwiązać. To są zabawy ciekawe ale bardzo czasochłonne i nieopłacalne z mojego punktu widzenia. Gdybym chciał potrącić klientowi za realny czas spędzony nad takim problemem, to nie miałoby to dla niego żadnego ekonomicznego sensu, więc muszę to wypośrodkować.
ZS: Dlaczego więc bierzesz takie zlecenia? Czy nie starcza tych zwykłych, bardziej opłacalnych?
PZ: Nie, tych nie brakuje, ale ja się bardzo lubię uczyć. I każda taka sytuacja rozszerza moje szewskie umiejętności. Stawianie siebie poza strefą komfortu powoduje, że po jakimś czasie mogę robić rzeczy, które są prawie nieosiągalne dla innych szewców, choć na rzeczach typowych zarabia się najlepiej i też je „tłukę”.
[Wchodzi klientka odebrać buty. Porwały się na skóro-podobnym podbiciu. Szewc wszył tam skórzany element i teraz wyglądają szykownie.]
To zlecenie zajęło mi dwie godziny plus czas na myślenie. To jest dokładnie przykład czegoś, na co dzisiaj wielu szewców tylko spojrzy i powie: „Do wyrzucenia”. Bo się ludziom nie chce, a mi się jeszcze chce. Ale są sytuacje, kiedy ludzie przychodzą z kompletnym dziadostwem, które się całe sypie i poświęcanie minuty na to nie ma sensu. Raz czy dwa razy zdarzyło mi się przyjąć takie zlecenie i kląłem na czym świat stoi – po szewsku.
ZS: Co to za maszyna tu stoi?
PZ: To łaciarka. Charakteryzuje się wąskim, cienkim ramieniem u dołu, którym jest się w stanie dojść do wszystkich zakamarków, nawet w wąskich butach, co umożliwia szycie buta od środka. Ta konkretnie maszyna może mieć nawet sto lat, ale dzisiaj produkowane łaciarki niczym się od niej nie różnią, jeśli chodzi o zasadę działania.
ZS: Czy nowe technologie typu drukarki 3D albo nowej generacji kleje mają rację bytu w Twojej branży?
PZ: Jeżeli wejdą kleje, które nie tworzą trujących oparów, to jestem pierwszy, który z tego skorzysta. Niestety poważną wadą tej pracy jest właśnie praca w oparach. Odpowiedni wyciąg jest bardzo istotny.
ZS: To wróćmy do początków. Co Cię doprowadziło do tego miejsca, w jaki sposób zbierałeś doświadczenie w zawodzie?
PZ: Skończyłem matematykę finansową, potem przez siedem lat pracowałem w korporacjach. Kiedy dotarło do mnie, że muszę pracować twórczo, wszedłem w drewno i przez piętnaście lat prowadziłem swoją stolarnię. Potem dopadła mnie choroba, która wykluczyła ciężką pracę fizyczną. W sposób naturalny po drewnie przyszła skóra: szycie skóry, tworzenie galanterii. Najprostszą drogą do tego było szewstwo. A druga rzecz, że po tych kilkunastu latach doświadczenia pracy z ludźmi, z materią i samym sobą, dotarło do mnie, że rdzeniem tego, co lubię robić, jest naprawianie. Mam jakąś naturalną i atawistyczną radość, kiedy mogę coś naprawić.
ZS: Od kiedy zajmujesz ten lokal?
PZ: Od marca 2023 roku. Dwa lata temu skończyłem pracę jako stolarz. Potem przez pierwszy rok naprawiałem buty i to był mój sposób na wgryzienie się w temat, na pierwszą naukę i pierwsze eksperymenty. Tak się składa, że jestem tancerzem i instruktorem tańca swingowego i w moim środowisku tanecznym jest sporo ludzi, którzy używają butów skórzanych. Brałem ich buty i naprawiałem je metodą prób i błędów. Znali mnie, więc mieli do mnie zaufanie. I tak powoli się uczyłem, aż w końcu osiągnąłem taki poziom wiedzy, żeby odważyć się otworzyć zakład.
ZS: Czy oprócz nauki na własnych błędach odbywałeś gdzieś praktykę?
PZ: Półtora roku temu miałem krótki epizod pracy w zakładzie szewskim. Ale kiedy zacząłem się przypatrywać temu, co oni robią, to dziewięćdziesiąt jak nie więcej procent ich czynności było dla mnie jasne i oczywiste od razu. A czasami miałem nawet swoje pomysły, które były tak samo dobre, jak pomysły szewca. Widocznie zawody stolarza i szewca są z tej samej galaktyki.
ZS: Dzisiaj dużo się mówi o ginących zawodach, o potrzebie ich podtrzymania. I o tym, że kiedy umierają albo odchodzą fachowcy, to z nimi odchodzą również cenne umiejętności. Zgodziłbyś się z tym?
PZ: W stu procentach.
ZS: Ale przecież otworzyłeś zakład i funkcjonujesz, mimo że nie spędziłeś kilku lat jako czeladnik w warsztacie u jakiegoś mistrza. Czy to nie dowód, że można nauczyć się wszystkiego samemu?
PZ: Z pewnego punktu widzenia żaden zawód czy żadna umiejętność nie jest zagrożona, bo ktoś przecież kiedyś ją wymyślił, wpadł na nią jako pierwszy, więc można to zrobić po raz drugi. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko mamy nagrane choćby na Youtube i ja oczywiście sięgam tam czasami. Myślę, że to co umiera, to jest pewna moda, pewien…
ZS: …pewna praktyka kulturowa, że chodzi się do szewca a nie do sklepu po nowe?
PZ: Tak, ale z drugiej strony wielu ludzi szuka dzisiaj usług naprawy, więc dla osób takich jak ja wciąż jest miejsce na rynku. Przed chwilą była u mnie klientka, pani pewnie po sześćdziesiątce, która, jak słyszałaś, bardzo się cieszy, że mnie znalazła. Ale szukają nie tylko ci starsi, którzy pamiętają dawne czasy. Dopiero co była u mnie dziewczyna, której pies zjadł buta. To były buty, które ona lubi i dlatego zdecydowanie chciała je naprawić, mimo że kosztowało ją to 120 złotych. To nie jest mały koszt dla studentki.
ZS: A ile mogły kosztować pierwotnie?
PZ: W granicach 250-300 złotych, także naprawa to była istotna część kosztu tych butów. Naprawiłem i była bardzo zadowolona, wręcz mówiła, że but wygląda teraz ciekawiej niż za nowości.
ZS: Po czym poznać dobrą szewską robotę?
PZ: Po pierwsze po trwałości, a po drugie po tym, czy dodam coś od siebie do tej czysto fizycznej czynności. Każdy zawód rzemieślniczy jest w jakiś sposób twórczy. Może wymiana fleka to nie jest ambitna twórczość, ale nawet wtedy biorę udział w procesie stworzenia czegoś nowego. I jeśli się zaangażuję w sposób kreatywny – czyli z intencją, żeby to działało dobrze i długo – to użyję właściwego materiału. Do jednego fleka można użyć kilkudziesięciu różnych materiałów, ale nie wszystkie będą dobrze działały do danego buta, do danej osoby itp.
ZS: A jak klient ma ocenić, czy rzemieślnik dodał coś od siebie?
PZ: Po ludzku, czyli po rozmowie. Jeżeli przychodzę do kogoś z problemem, to po reakcji rzemieślnika będę widział, czy on chce go rozwiązać, czy tylko chce, żebym zapłacił i sobie poszedł. Wielu rzemieślników pracuje tylko dlatego, że kiedyś zaczęli to robić i nawet mogą być w tym nieźli, ale to nie jest coś, co ich buduje. Wcześniej czy później są tym zmęczeni. Ja też jestem często zmęczony, ale sama materia tego zawodu daje mi taką radość, że jeżeli jestem zmęczony, to chwilę odpocznę, a potem wracam i znowu się tym cieszę. Razem z naszą pracą dajemy to, w jaki sposób żyjemy i w jakim jesteśmy stanie. To się naprawdę przekłada. Klienci wychodzą stąd zadowoleni i przekazują dalej nie tylko, że zostało dobrze zrobione, ale że to jest fajne miejsce.
ZS: Twoja droga do rzemiosła była dość kręta. Jak postrzegałeś rzemiosło, kiedy podejmowałeś decyzję o kierunku studiów? Czy na Twój wybór miał wpływ ówczesny stereotyp, że rzemiosło jest dla tych, którzy sobie nie radzą w szkole, a praca intelektualna jest sama z siebie bardziej wartościowa niż manualna?
PZ: Do pracy fizycznej miałem zawsze wiele szacunku, bo moi rodzice byli ogrodnikami. Natomiast kiedy kończyłem podstawówkę w 1994 roku, świeżo po zmianie systemu, panowało ogromne parcie na rozwój i ślepa wiara, że żeby się rozwijać i uczestniczyć w nowoczesnym świecie, trzeba iść na studia. Rzemiosło było passé. Poszedłem więc na te studia bez głębszej refleksji na temat tego, co chcę robić w życiu. Po siedmiu latach pracy intelektualnej zorientowałem się jednak, że kompletnie nie jestem u siebie, a moją bajką jest praca rzemieślnicza. Niemniej podejrzewam, że bez tych studiów i doświadczenia pracy w korporacjach nie byłbym dzisiaj w tym miejscu. Dzięki dyplomowi mogłem wchodzić w świat pracy bez kompleksów. Chociaż na co dzień o tym nie myślę, to wiem, że moi klienci doceniają to, że rozmawiają z człowiekiem na poziomie.
ZS: Przeglądając media społecznościowe Twojego zakładu, zobaczyłam, że wiele rzeczy, którymi się tam chwalisz, to nie są buty. Reperujesz i farbujesz torebki, wykonujesz paski, potrafisz nawet naprawić etui na lornetkę. Skąd Twoi klienci wiedzą, że mogą tu oddać tak różne rzeczy?
PZ: Na dole na moich drzwiach wejściowych jest dopisek: „…i inne, nietypowe”. I to są wrota do możliwości. Widzę klientów, którzy przechodzą obok pracowni i czytają ten napis na drzwiach, a następnego dnia wracają i mówią: „Tu ma pan napisane: inne, nietypowe” – i zaczyna się.
ZS: Tuż obok znajduje się pracownia krawiecka i pracownia witraży. To wygląda niemal na rzemieślniczy hub. Czy to był pomysł miasta, żeby na tym odcinku Alei Słowackiego stworzyć małe zagłębie rzemiosła?
PZ: No, mamy tutaj taki mały hubek, ale to się zdarzyło przypadkiem. Przez moment był plan, żeby w tym miejscu otworzył się monopolowy, ale mieszkańcy ostro przeciw temu zaprotestowali. Kiedy do mnie wpadają, mówią: „Ja u pana buty zostawiam i niech się panu powodzi, niech pan, broń Boże, stąd nie idzie”. Jeśli chodzi o krawcową Monikę, to mamy sztamę. Też się ucieszyła, że pojawił się obok kolejny rzemieślnik. Zresztą pod tym adresem, z małymi przerwami, zawsze były tego typu zakłady. Wprawdzie wcześniej był tu sklep z ciuchami, ale przed nim przez trzydzieści lat była pracownia złotnicza. A obok przed Moniką przez wiele lat była inna krawcowa.
ZS: Czy miasto w jakiś sposób wspiera rzemieślników po to, żeby otwierano takie pracownie zamiast sklepów alkoholowych?
PZ: Ani ja się o nic nie ubiegałem, ani od strony urzędu nikt nie zapytał, nie zainteresował się.
ZS: Dla rzemieślników wysokość czynszów to chyba największa bolączka?
PZ: Oczywiście, że tak, 2200 złotych miesiąc w miesiąc plus ZUS i koszt materiałów. Zarób 6 tysięcy, żeby nawet nie zacząć zarabiać na jedzenie! Z drugiej strony, ktokolwiek się w dziedzinie działalności gospodarczej orientuje, to ci powie, że jak przez pierwsze dwa lata się utrzymasz, to już jest dobrze, a ja zaledwie po sześciu miesiącach zacząłem mieć zyski, nie tylko przychody. To jest kosmiczny scenariusz i można tylko życzyć, żeby każdemu tak szło.
ZS: Czyli nie masz potrzeby przynależności do cechu w Izby Rzemieślniczej, integracji z innymi rzemieślnikami, żeby dążyć do zmian na poziomie miasta czy kraju?
PZ: Cechy mają to do siebie, że z reguły są dość hermetyczne i raczej bronią się przed ludźmi, którzy nie mają dyplomu i innych poświadczeń zawodu.
ZS: A jak myślisz o rozwoju pracowni? Chcesz mieć w przyszłości uczniów?
PZ: Gdyby można było kształcić charaktery, to ja do tego pierwszy! Jak już pracownia zacznie hulać w taki sposób, że się troszkę uspokoję, to koniecznością będzie szukanie pracownika. I są dwie metody: albo znajdę kogoś, kto już jest dobrym szewcem, albo nauczę zawodu kogoś, kto ma chociaż odrobinę chęci i zapału.
ZS: A na jakiej zasadzie byś go przyjął? Stażu płatnego czy bezpłatnego?
PZ: Odpłatnie rzecz jasna. Nie rozumiem, jak można oczekiwać, że ktokolwiek wykona jakąkolwiek pracę za darmo, nawet jeśli zapłatą jest również wiedza i doświadczenie.
ZS: Czy myślisz, że Kraków to dobre miejsce dla rzemieślników?
PZ: Przyjechałem z Warszawy, gdzie prowadziłem całą działalność stolarską. Warszawa ma duże ciśnienie na efekt – liczy się jak najwyższa jakość w jak najkrótszym czasie i ludzie są w stanie za to dużo zapłacić. Można było dużo zarobić, ale nie znosiłem tej pompy, tego ciśnienia na sukces, na tempo, tych przesadzonych wymagań. Kiedy przyjechałem do Krakowa, zacząłem normalnie oddychać, a to, co ja mam do zaoferowania po tej warszawskiej „szkole”, tu jest uważane za naprawdę wysoki standard usług. Ludzie są bardziej wyrozumiali, choć też bardziej liczą pieniądze, ale ja to akurat szanuję. Takie podejście zmusza mnie do rzetelnego analizowania kosztów i ceny usługi.
ZS: A co Kraków mógłby zrobić, żeby przyciągnąć więcej takich osób, jak ty? Miałbyś jakieś pomysły dotyczące wsparcia systemowego?
PZ: To by było niezwykle miłe, gdyby urząd dołożył się chociażby do wywozu śmieci. W Warszawie poznałem szewca, któremu Dzielnica Praga Południe dofinansowuje pokaźną sumą wynajem pracownii z uwagi na ginący zawód i on płaci tylko 600 złotych.
ZS: Z kolei we Wrocławiu staż dla rzemieślnika w instytucji kultury opłacał urząd pracy. W niektórych krajach zachodnich wspierane są spółdzielnie w których rzemieślnicy dzielą się dostępem do drogich, rzadko używanych maszyn, żeby ich niepotrzebnie nie kupować.
PZ: Genialne! Mam właśnie taki problem, że torebka klientki leży trzy miesiące, bo nie mam żelazka do skóry, a kupować nie ma sensu, skoro użyję go dwa razy do roku. Osobiście uważam, że jednym z największych problemów świata rzemieślniczego (ale i świata w ogóle) jest bycie samotnym w problemach. W większości jako rzemieślnicy uczymy się na swoich błędach, przez co jest wśród nas bardzo dużo zaściankowości i zachowywania swoich sposobów tylko dla siebie. Z drugiej strony, kiedy znajdziemy się już w pewnej zaufanej grupie, to uwielbiamy dzielić się doświadczeniem i patentami, na których drugi może zyskać. Przez kilka lat byłem częścią takiej społeczności w świecie stolarsko-parkieciarkim. Polegało to na wyjazdowych warsztatach, podczas których ludzie dzielili się wiedzą, doradzali sobie nawzajem, wspierali się merytorycznie i psychicznie. Marzy mi się taka społeczność, w której można usłyszeć: „Stary, nie przejmuj się, będzie dobrze, a jak będziesz czegoś potrzebował, to daj znać”. Chciałbym taką społeczność stworzyć w Krakowie, ale póki jestem tu nowiutki, to się nie wyrywam. Jak byś usłyszała, że ktoś drugi myśli o czymś podobnym, to będę ci ogromnie wdzięczny, gdybyś dała znać.
ZS: Może ktoś taki właśnie czyta Twoje słowa i się do Ciebie odezwie?
Zofia Smolarska – doktora nauk o sztuce, badaczka teatru i rzemiosła, pracuje w Instytucie Sztuki PAN, autorka publikacji na temat związków sztuki, rzemiosła i ekologii.
Przedstawiony powyżej tekst jest fragmentem szerszego wywiadu przeprowadzonego przez dr Zofię Smolarską. Pełną treść rozmowy z Piotrem Zarzyckim mogą Państwo pobrać, klikając w poniższy przycisk. Serdecznie zapraszamy.
Zainteresowanych zleceniem naprawy obuwia, torebek skórzanych, portfeli lub innych, nieco mniej typowych rzeczy, zachęcamy do odwiedzenia pracowni „Sójka Szewska” Piotra Zarzyckiego (al. Słowackiego 38) lub kontaktu telefonicznego – 663 880 080. Odsyłamy również na Facebooka pracowni.
Na koniec chcielibyśmy podziękować Pani Zofii – za przeprowadzenie i nadesłanie wywiadu – oraz Panu Piotrowi – za serdeczne przyjęcie, miłą rozmowę i prezentację rzemiosła. Było nam bardzo miło u Pana gościć.